poniedziałek, 30 września 2013

RECENZJA: "Gone: Zniknęli", Faza Pierwsza: Niepokój



         005. autor: Michael Grant
          tytuł: “GONE: Zniknęli, Faza pierwsza: Niepokój”
          seria: GONE: Zniknęli
          gatunek: fantasy
          wydawnictwo: Jaguar
          rok wydania: wrzesień 2009
          ilość stron: 527

Na pewno zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałoby życie bez dorosłych. Nie byłoby zakazów, nakazów, marudzenia i wszystko wpływałoby korzystnie dla nas, prawda? Bohaterowie pierwszej fazy „Gone” doświadczyli tego przeżycia, lecz nie do końca byli zadowoleni.

Peredido Beach to spokojna miejscowość leżąca u wybrzeża oceanu. Do czasu. W pewnym momencie, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zaczynają dziać się tutaj dziwne rzeczy, otóż.. znikają dorośli i dzieci powyżej piętnastego roku życia. Wszyscy, bez wyjątku. Zostają nastolatki, dzieci, niemowlęta. Nie działa Internet, telefony stają się zupełnie bezużyteczne, telewizja gaśnie. Nikt z pozostałych nie wie, co się stało. Pozostają sami, bez dorosłych, lecz czy to wpłynie korzystnie na ich przyszłość?

Powiem szczerze już na początku, że byłam bardziej przekonana co do tej książki. Myślałam, że będzie o wiele ciekawsza, ale tak nie było. Owszem, zachodziły w niej ciekawe zjawiska, a mroczne tajemnice z rozdziału na rozdział coraz bardziej się mnożyły, ale zabrakło bardziej rozbudowanej akcji. Większa część tej powieści to opis zdobywania jedzenia i zabijania nudy. To tyle, jeśli chodzi o minusy.

Przejdźmy teraz do zalet pierwszej fazy „Gone: Zniknęli”.

Bardzo podoba mi się świat przedstawiony oczyma nastolatków, którzy pozostają tak naprawdę sami. Nikt nie jest w stanie im pomóc. Teraz to oni stają się „dorosłymi”. Muszą opiekować się małymi dziećmi, które boją się każdego dnia spędzonego bez rodziców coraz bardziej. Ich zadaniem jest zapewnić im ochronę oraz bezpieczeństwo. To wcale nie jest proste, ale odważni i dojrzali są w stanie temu podołać. 


„Krzyki z małych gardeł, krzyki i drobne twarze, przepełnione strachem, błagalne spojrzenia.”


W książce widoczna jest walka między dobrem a złem (Anath, w końcu to fantasy..), lecz tym razem przedstawiona jest nieco inaczej, zwłaszcza jeśli chodzi o przywódców tych dwóch wrogich sobie armii. Wykorzystywane są nowe, zupełnie paranormalne siły, ale tego dowiecie się lepiej, czytając Fazę Pierwszą.

Akcja rozgrywa się między czternastolatkami, którzy walczą o życie w tym zamkniętym świecie. Bohaterowie są bardzo kontrastowi. Fala ich cech zaczyna się od inteligencji, sprytu, a kończy na charyzmie i chęci zabicia drugiej osoby. To przede wszystkim ich najbardziej różni.

Nikomu, kto czyta/-ł tę książkę uwadze nie ujdzie pewien chłopak. Sam Temple, miejscowy bohater. Ten nieśmiały nastolatek staje się nadzieją wszystkich dzieci. Po pewnym czasie zostaje ich przywódcą. Zaskarbił sobie zaufanie empatią i chęcią niesienia pomocy innym. Otoczony jest kilkorgiem przyjaciół, a należą do nich Quinn, Edillo oraz Astrid.


„Wziął przeciągły, urywany oddech. To była jego pierwsza poważna decyzja taktyczna, dotycząca nadchodzącej walki. Miał nadzieję, że nie popełnia błędu.”


Nie brakuje wątku miłosnego, lecz nie jest rozwinięty (co, jak dla mnie jest minusem). Uczucie zachodzi między dwojgiem przyjaciół - Samem i Astrid.

Bohaterką, która spodobała mi się najbardziej była Diana. Ta dziewczyna to mieszanka wybuchowa różnych cech. Potrafi być miła, przyjazna, lecz gdy coś/ktoś jej się nie spodoba, wybucha  furią. Styl jej wypowiedzi jest kontrowersyjny. W całej książce nie było takiego zdania, w którym nie zabrakłoby chociaż nutki sarkazmu z jej strony. Jest inteligentna i ładna. To co dodaje w niej pełnego posmaku, to właśnie sposób jej mowy.


„- Może podrapiesz Drake’a za uchem? Był takim dobrym psem – podsunęła Diana.”


„Fazę Pierwszą: Niepokój” serii „Gone: Zniknęli” polecam nastolatkom w wieku 13-15 lat, którzy lubią powieści fantasy z nutą elementów rodem z horrorów. Zapewniam, że znajdziecie tutaj wiele mrocznych tajemnic, które czekają skrycie na ich rozwiązanie. Niewątpliwie, nie ominą was tajemnicze siły, znajdujące się w każdym z bohaterów.

„Faza Pierwsza: Niepokój” z serii „Gone: Zniknęli” dostaje ode mnie 7/10 gwiazdek!

piątek, 13 września 2013

RECENZJA: "Idealna chemia"



     004. autor: Simone Elkeles
      tytuł: “Idealna chemia”
      gatunek: romans
      wydawnictwo: Amber
      rok wydania: 16 kwiecień 2013r.
      ilość stron: 333

Z Simone Elkeles nie miałam wcześniej żadnej styczności. „Idealna chemia”, to pierwsza książka jej autorstwa, którą przeczytałam. Jedynym, co mogę wam zdradzić na początku jest fakt, że zrobiła na mnie dobre wrażenie.

„Idealna chemia” opowiada o losach dwójki licealistów – Brittany Ellis i Alejandra (znany jako Alex) Fuentes. Brittany uważana jest jako idealna dziewczyna. Idealne ciuchy, idealna uroda, idealny dom, idealni rodzice, lecz.. czy tak jest naprawdę? Z kolei Alex, to bezczelny i arogancki chłopak, który należy do miejscowego gangu Latynoskiej Krwi. Tych dwoje różnią dwa zupełnie inne i wrogie światy. Połączył ich wspólny projekt z chemii, do którego zostali przydzieleni. Czy tak naprawdę będą potrafili poznać samych siebie i przeciwstawić się przeciwnością losu? Miłość po raz kolejny pokaże, jak wielką ma siłę.

Z racji, że moim ulubionym gatunkiem są romanse, przywykłam już do powtarzającego się schematu wydarzeń. Ludzie się poznają, zakochują, kilka kłótni, godzą się i są razem. Tym razem było inaczej. W utworze Simone Elkeles bohaterowie bardzo się od siebie różnili, lecz tylko na pozór. W głębi serca stykali się z podobnymi problemami. Dobrze można zauważyć stworzone na wzór ideału pozory. Pomimo tej różnicy Brittany i Alex bardzo dobrze się dogadywali. Uważam, że stwarzali idealną (tak, to słowo powtarza się najbardziej ze wszystkich w całej książce) parę. Zgadzam się ze stwierdzeniem, że „Idealna chemia” jest współczesną wersją „Romea i Julii” w stu procentach.

Czytając tę książkę cały czas uśmiechałam się do siebie. Wiadome, o kogo chodziło. Oczywiście o Aleksa. Zakochałam się w nim bez opamiętania. Przez to, że był członkiem gangu, zachowywał się arogancko i bezczelnie, a jego słowa (i czyny) potrafiły ranić. Często wszczynał bójki i nie mógł się w nich opanować. Kiedy w jego życiu pojawiła się Brittany, zmienił swoje nastawienie do świata. To, co spodobało mi się w nim najbardziej, to szacunek i chęć robienia dobra dla dziewczyny. Stawał się przy niej delikatny i czuły. Mimo to, że był jednym z najgroźniejszych chłopaków w mieście, był bardzo inteligentny. Według mnie, Alex był najlepszym najbardziej pociągającym bohaterem w tej książce.


„Moja przeszłość decyduje o tym, kim jestem”

Nie da się nie zauważyć kontrowersyjnej nauczycielki, Pani Peterson. Tak naprawdę, to dzięki niej bohaterowie w ogóle nawiązali ze sobą większy kontakt. Podoba mi się jej sposób patrzenia na świat i powiem, że przy niektórych jej wypowiedziach po prostu się śmiałam (przede wszystkim z tego, jak uporczywie starała się zmieniać świat na lekcjach chemii). Udziela Aleksowi cenne rady, które chłopak nie zawsze bierze sobie do serca, lecz niewątpliwie są dla niego ważne. 


 „- Świat jest taki, jakim go stworzysz. Jeśli uważasz, że nie możesz go zmienić, to proszę, idź ścieżką, która została dla ciebie przygotowana. Ale są tez inne drogi, tyle że trudniej się po nich poruszać. Nie jest łatwo zmienić świat, ale ja na pewno będę próbować. A ty?”

Denerwowało mnie początkowe zachowanie Brittany. Starała się  każdej możliwej strony pokazać, że jest idealną dziewczyną. Kapitan drużyny cheerleaderek, bogata rodzina, sławny chłopak.. Ale jej życie nie było do końca takie idealne. Nie podobało mi się, kiedy starała się ukrywać Aleksa przed całym jej światem. Pod koniec książki stwierdziłam, że zmieniła siebie i swoje nastawienie do świata. Stała się bardziej odważna i nauczyła postawić na swoim.


„Idealna chemia” oczarowała mnie i wzruszyła, a takiego bohatera jak Alejandro Fuentes prędko nie zapomnę. Polecam ją wszystkim miłośnikom romansów i daję gwarancję, że nie będziecie zawiedzeni! W związku z tym, że jedynym minusem, jakim była początkowa-Brittany, „Idealna chemia” dostaje ode mnie 9/10 gwiazdek!

Na koniec chciałabym porównać niektóre wątki tejże książki do „Ostatniej Spowiedzi” (tom I)               i „Nevermore. Kruk” (także I tom). Czy wiecie dlaczego?

środa, 11 września 2013

RECENZJA: "Książę Mgły"



     003. autor: Carlos Ruiz Zafón
      tytuł: „Książę Mgły”
      gatunek: fantasy
      wydawnictwo: Muza
      rok wydania: 1993r., w Polsce 2010r.
      ilość stron: 222

I tak oto przyszła kolej na następną recenzję. Tym razem będzie to wyżej wymieniony „Książę Mgły” C.R. Zafóna. Już na początku powiem, że nie jest to dla mnie obcy autor. Znam go dobrze z takich książek jak „Światła Września”, czy „Marina”.

Przejdźmy zatem do recenzji.

„Książę Mgły” opowiada o rodzinie Carverów, a przede wszystkim o trójce ich dzieci. Maxie, Alicji i Irinie. Wiodą spokojne życie do póki nie przeprowadzają się do małej osady rybackiej na wybrzeżu Atlantyku. Wszyscy zamieszkują tam w wielkim, opuszczonym domu, który niegdyś należał do rodziny Fleischmannów. Już od początku dzieją się tam różne dziwne rzeczy. Max i Alicja poznają kilkunastoletniego Rolanda, z którym zaprzyjaźniają się już od początku przybycia do nowego miejsca. Na pozór zwykła wioska niesie ze sobą wiele nieodkrytych tajemnic.
Czy dzieci zdołają przeciwstawić się wielkiej sile magii? 

Książka jest ciekawie napisana. Autor świetnie ubiera zdania w słowa. Magia i tajemnice są tutaj na pierwszym miejscu, począwszy od przyjazdu rodziny Carverów do miasteczka, poprzez dziwne zdarzenia w domu, a kończąc na zaskakującym zakończeniu. Każde zdarzenie z przeszłości wiąże się z tym, co ma się niedługo rozegrać między zwykłymi nastolatkami, a mrocznymi siłami mocy.

Nie brakuje też wątku miłosnego. Alicję i Rolanda od początku łączy większa więź niż tylko przyjaźń. Można mówić o zauroczeniu, czy nawet o zakochaniu. Są zdolni do każdego poświęcenia dla drugiej osoby. Uczucie jakie rodzi się między tym dwojgiem nie ulega uwadze młodszego brata dziewczyny. 

Spodobała mi się zmiana Alicji. Na początku przeprowadzki do nowego miejsca zachowywała się jak nabuzowana hormonami, niepotrafiąca z nikim rozmawiać i wiecznie zdenerwowana dziewczyna. Nie miała większego kontaktu ze swoim rodzeństwem, oprócz kilku słów zamienionych przy wspólnym posiłku. Jednak, gdy poznaje Rolanda – zmienia się. Na lepsze, oczywiście. Staje się bardziej otwarta wobec Maxa. Uważam, iż ta zmiana powstała dzięki poznaniu nowego chłopaka, przy którym czerwieniła się aż po same uszy.

Bez wątpienia, najmroczniejszą i najbardziej negatywną postacią w „Księciu Mgły” jest nikt inny jak sam tytułowy Książę Mgły. Na samą myśl o tym osobniku przyprawia o gęsią skórkę dziadka Rolanda, który miał z nim styczność w przeszłości. Pomimo swojego ironicznego poczucia humoru, nie jest „głupi”. Uważam, że niektóre z jego wypowiedzi są całkiem prawdziwe. Zwłaszcza te, które kieruje do dzieci.

„Czas nie istnieje, dlatego nie należy go tracić.”


        Po głębszym wczytaniu się w książkę, uwadze nie umyka to, iż najbardziej liczą się dla niego obietnice, złożone przez innych.

„A nie ma potężniejszej siły niż obietnica…”

Bohaterem, który może budzić w nas wiele wątpliwości, jest dziadek Rolanda – Victor Kray. Na początku wydawać się może, że na każdym kroku próbuje okłamywać wnuka oraz jego przyjaciół. Jednak, gdy uważnie będziemy śledzić dalsze losy bohaterów, dowiemy się, dlaczego to robił. Nie jest taki, zły jak może się wydawać. Wiele przeszedł w życiu, a w jego słowach ukryte są prawdy życiowe.

„Teraz wiem na przykład, że życie dzieli się na zasadniczo trzy etapy. Najpierw człowiek nawet nie myśli o tym, że się zestarzeje, że czas płynie i że od pierwszej chwili, od samych narodzin, zmierzamy do wiadomego końca. Kiedy mija pierwsza młodość, wkraczamy w długi okres i uświadamiamy sobie, jak kruche jest nasze życie. To, co z początku jest tylko bliżej nieokreślonym niepokojem, przybiera na sile, stając się wreszcie morzem wątpliwości i pytań, które towarzyszą nam przez resztę dni. I w końcu u kresu życia rozpoczyna się trzeci etap, okres pogodzenia się z rzeczywistością. Wówczas nie pozostaje nam nic innego jak tylko zaakceptować naszą kondycję i czekać. Poznałem wiele osób, które ugrzęzły w którymś z tych stadiów i nigdy nie zdołały przejść do następnego. To tragiczne, możecie mi wierzyć.”

Kończąc, powiem, że po utworach C.R. Zafóna, które czytywałam wcześniej, spodziewałam się czegoś.. ambitniejszego. Uważam, że gdyby autor dodał do niej o kilka zagadek więcej i przede wszystkim zmienił zakończenie, to książka byłaby o wiele ciekawsza. Tak naprawdę, to nie widzę w niej żadnego zakończenia. To jest urywek zdarzeń, a nie zakończenie. Takie jest oczywiście moje zdanie.

Książkę polecam tym, którzy lubią utwory fantasy połączone mrocznymi zagadkami.

„Książę Mgły” dostaje ode mnie 6/10 gwiazdek!

wtorek, 3 września 2013

RECENZJA: "Nevermore. Cienie"



002. autor: Kelly Creagh
        tytuł: „Nevermore.
Cienie”
        tom I: „Nevermore. Kruk”
        gatunek: paranormalny romans
        wydawnictwo: Jaguar
        rok wydania: 17 października 2012


       Czytając około miesiąca temu I tom, czyli „Nevermore. Kruk”, byłam zachwycona. Książka wzbudziła we mnie wielkie zainteresowanie, chociaż nie jestem fanką tego typu utworów. Od początku pokochałam Varena. Wydawał się być mroczny i niedostępny, a zarazem zagubiony w sobie. Entuzjastycznie przyjęłam także rozgadaną Gwen, która swoim bardzo rozbudowanym językiem i niekiedy ciętymi ripostami potrafiła mnie rozbawić. Na początku nie przemawiała do mnie Isobel, nie podobał mi się jej styl bycia. Po kilku rozdziałach nabrałam jednak co do niej pozytywnych emocji.

       W II tomie, „Nevermore. Cienie” dowiadujemy się już, że Varen zniknął i został schwytany w pułapkę. Znajduje się teraz między Światem Rzeczywistości, a Światem Snu. Bez niczyjej pomocy nigdy się stamtąd nie wydostanie. Isobel za wszelką cenę chce go odnaleźć i pomóc mu uwolnić się z chorej przestrzeni.  W planie ma podróż do Baltimore, do miejsca, gdzie co roku w dzień urodzin Edgara Allana Poego zjawia się nieznany nikomu Czciciel Poego, który w ramach hołdu składa kilka czerwonych róż na jego grobie. Dziewczyna jest przekonana, że to właśnie On pomoże jej wydostać ukochanego z sideł demona, lecz.. czy na pewno tak się stanie?

       Tym razem, w odróżnieniu od Nevermore. Kruk”, II tom bierze bardziej pod uwagę Isobel. O Varenie nie dowiadujemy się zbyt wiele.

        Bardzo podoba mi się to, iż w książce jest tak wiele mrocznych sekretów. Każdy rozdział niesie ze sobą nowe wrażenia, a elementy układają się niczym układanka. Najbardziej rzuca się w oczy, że Isobel jest bohaterką dynamiczną. Z prostej i pustej czirliderki staje się dziewczyną, mogącą znieść wszystkie cierpienia i nawet największy ból, by spotkać się ze swoim ukochanym. Na jej zmianę niewątpliwie miał wpływ Varen. Dziewczyna starała się go zrozumieć i za wszelką cenę mu pomóc, bo.. pokochała go. Pokochała mrocznego, zamkniętego w sobie i całkiem niedostępnego Gota. Mogłoby się wydawać, że ta dwójka do siebie nie pasuje i większość rzeczy potrafi ich rozdzielić, lecz miłość po raz kolejny pokazuje, jak bardzo potrafi walczyć.

         Bohaterką, która spodobała mi się w równym stopniu, co Isobel, jest Gwen. Dziewczyna jest niezwykle inteligentna, a jej (nieraz)  sarkastyczne poczucie humoru potrafi zdobyć serce każdego czytelnika. Była w stanie podejść do każdego człowieka w wyjątkowy dla niego sposób, dzięki czemu jej plany i zamiary w większym stopniu się powodziły. To ona podnosiła na duchu Isobel w trudnych dla niej sytuacjach. Była jej najlepszą przyjaciółką. 

„- Przechowam to – oznajmiła.  – A jak już będzie po wszystkim i razem z tym twoim ponurakiem zajmiecie się wzajemnym obściskiwaniem i planowaniem wspólnej przyszłości z udziałem jasnowłosych, zielonookich, podatnych na oparzenia słoneczne szkrabów, przyniosę wam to kiedyś, żebyście mogli sobie wkleić do pamiątkowego albumu, zanim, rzecz jasna, podacie mi przepyszny obiad. Bardzo lubię wegetariańską lazanię z wiejskim serkiem zamiast ricotty.
- Gwen?
- I nie zapomnijcie o grzybach. I o pieczywie czosnkowym. To znaczy, jeśli twój wampirzy kochanek nie będzie miał nic przeciwko.
- Chciałam ci podziękować. Za.. wszystko.
- Nie. To ja wam z góry dziękuję za obiad. Już czuję smak tej bakławy, którą z Darthem Vaderem zaserwujecie mi na deser. Choć coś mi mówi, że tu akurat nie obejdzie się bez książki kucharskiej.”
       Niewątpliwie, do najmroczniejszych postaci z książki należy Pinfeathers. Jak wiemy z tomu I – jest Nokiem. Uważam, że poniekąd  jest ambiwalentny wobec głównej bohaterki. W pewnych momentach wykazując wobec niej negatywną cechę – chce ją zabić, a pozytywną w późniejszych, kiedy broni jej przed innym Nokiem. Kiedy jednak wczytamy się bardziej, odnajdujemy drugie dno i już wiemy, dlaczego Nok tak się zachowywał wobec dziewczyny. Pomijając jedną z wielu negatywnych cech owego bohatera, trzeba znaleźć także jego dobrą stronę – ogromną inteligencję. Może to wynikać z tego, iż nie jest istotą ludzką i żyje w przeciwnym dla nas świecie (co wiąże się z zupełnie innym zachowaniem). Słowa, które kieruje w stronę Isobel, zawsze mają wielkie znaczenie do tych wydarzeń, które niebawem się wydarzą.
„- Tym razem żadnych podstępów – obiecał. – Żadnych omamów. Tylko złapane w przelocie wspomnienie. Coś, co może cie zainteresować. Sama zresztą ciągle powtarzasz, że nie jestem w stanie zrobić ci coś złego.”
        Jedyne, co nie podobało mi się w „Nevermore. Cienie” było to, iż wątek miłosny był niewiele rozwinięty. Wiemy tylko, że Isobel kocha Varena i próbuje uwolnić go ze Świata Snów. Brakowało mi także Varena. Uważam, że autorka powinna bardziej wpleść go w zdarzenia powiązane z Isobel.

       
Książkę polecam oczywiście wszystkim nastolatkom, którym w zwykłych romansach brakuje nutki mroku. Zapewniam was także, że utwór ten przeczytacie w mgnieniu oka (jak ja), ponieważ rosnące ze strony na stronę napięcie będzie was podsycało, by przeczytać tę stronę, następną, następną, kolejny rozdział.. Nie zorientujecie się, kiedy miną dwa, trzy dni, a wy będziecie kończyć epilog książki.
„Nevermore. Cienie” dostaje ode mnie 8/10 gwiazdek!